Wiedźmin cz.3.

Publicystyka
Czas potrzebny na przeczytanie: 4 minut(y)

No i jak te Twoje lwy sobie radzą? – spytał Geralt Jaskra przy świątecznym stole – Bo coś nie słyszałem, żeby zawładnęły Primerlig.

– Ehh Geralt, Fortuna, kapryśna pani, im nie sprzyja. Przeznaczenie, widzisz sam, nie jest po ich stronie. Chyba czasu, czasu potrzebują… – począł się tłumaczyć bard – Ale to tak jak w łożnicy – mieli kilka fantastycznych momentów. Ten ich kapitan, Grelosz, pamiętasz? Pewnego razu sam wdarł się do jaskini Czerwonych Chochlików odziany jeno tycie nagolenniki…

-Nagi w nagolennikach, no przyznam, ciekawy widok – przerwał drwiąco Geralt.

– Nie, no ubrany w cesarską purpurę oraz królewski błękit. A właściwie to odwrotnie. Jeno nie miał ani pancerza, ani naramienników, ani hełmu, ani nawet rękawic. Szalony, rzekniesz. Nic bardziej mylnego, zbroja, nawet skórzana, krępuje jego perfekcyjne ruchy. Wdarł się do jaskini z tym swoim, no wiesz? Zawadiacko – aroganckim uśmieszkiem. Baby od tego mdleją. Tuzin bez jednego Czerwonych Chochlików się nań rzuciło, a 70 tysięcy innych z półek skalnych oglądało z lękiem i podziwem. Pierwszy skoczył doń walijski Jamesik, który właściwie sam się nadział na Greloszowy sztylet. Kapitan Jack odskoczył wnet, bo dwa kolejne Chochliki znów ruszyły do natarcia. Uniknął ich ciosów trójzębami i cisnął oboma sztyletami na raz, wprost w ich grdyki. Reszta Chochlików widząc kunszt Grelosza rzuciła się nań ze wszech stron. Starali się go dźgać z każdej strony, lecz ten unikał wszystkich ciosów jak w transie. Ośmieszając brutalną siłę finezją uników, Lew czekał na moment, w którym czorty popełnia błąd i ten moment nadszedł..! Zamroczony z wściekłości Pogbik wpadł na druha swego, Matika. Ich trójzęby się zaplątały, co wykorzystał Grelosz doskakując do nich i jednym płynnym ruchem – chlast! – obu poderżnął gardła. Połowa Czerwonych Chochlików leżała już wówczas martwa. Reszta rzuciła się do odwrotu kwiląc żałośnie, a wtedy Grelosz z samego narożnika groty cisnął sztyletem w sposób tak podkręcony, że gdyby tego oczy me nie widziały, to nigdy wiary bym nie dał. Ostrze ominęło kilka Chochlików i trafiło w plecy największego z nich. Ten zwalił się na brzuch i wyzionął ducha. Żaden więcej czort nie chciał już się mierzyć z Greloszem. A grotę tą od tego czasu z podziwu dla Grelosza zwą Teatrem Snów – podniecał się Jaskier – a nawet plotki się pojawiły, że Wielki Szaman Zjednoczonych Ord Czerwonych Chochlików chce przekabacić Jacka co by na ichnią stronę przeszedł… Ponoć jeszcze Lisołaka Maddisona kuszą… Jakby mnie kto pytał, bajki…

Wiedźmin Geralt poznaje Olego Et Dełyl, mieszkańca Starej Traffordii | Źródło: przeklikane “Jak Zabijać Potwory” Paul Tobin, Max Bertolini

– Grelosz Greloszem, a co z resztą tej bandy?- zapytał Geralt.

– No reszta, no cóż – podrapał się po głowie bard – Krasnal z Klanu McGinnów początki miał świetne. Jak on ganiał te biedne koguty, z tuzin jaj im wyrwał.
– Wyrw… – zaczął Geralt, ale Jaskier nie planował pozwolić mu dokończyć.
– Biegał potem z przytroczonymi do pasa przez dwa księżyce. Wszyscy pytali po co. A on gdy tylko tracił moc, zjadał surowego jajo kogucie i znów wracał do walki.
– Zaraz, jak to jajo koguci…
– Ten drób przydał się w bitwie na Emiratach, gdzie oprócz tego, że sam jeden zarżnął swym toporem kilku Kanonierów, nafaszerował resztą jąder wielką kolubrynę. 

– No właśnie tak dumałem, co to za kogucie jaja miałeś na myśli przyjacielu… Paskudny krasnoludzki zwyczaj.

– Nieświadom niczego giermek Maitland-Niles chciał wypalić w Grelosza i wysadził siebie samego tak daleko, że dopiero w grudniu się odnalazł. Krasnolud niestety wówczas poświęcił wszystkie jaja i potem nie był już w takiej formie. Aż wreszcie w bitwie z Beatyfikowanymi Jan z Bednarów rzucił jakieś błogosławieństwo, które okazało się być niczym innym jak podłą klątwą, przez którą Krasnal oszalał i zaczął sam siebie okładać toporem. Zdążył sobie oberżnąć nogę, nim reszta Lwów zdążyła go okiełznać. Kapłanki Melitele twierdzą, że uda im się wyhodować nową nogę, lecz dopiero w Nowym Roku – ubolewał Jaskier.

– Taaa brak nogi może być uciążliwy w walce – prychnął Wiedźmin.

– Wyleczy się, wróci i będzie dalej siał popłoch. Popłoch. W tym są wyśmienici ajgypscy książęta. Rudy Kowal wciąż ich wystawia w każdej bitwie,  a ci poza popłochem niewiele potrafią. Elmo z Ulicy Sezamkowej pędzi na przeciwników, po czym tuż przed nimi staje, gały wybałuszy i w popłochu pędzi nazad. Trez raz pobiegł co sił w nogach na wrogów, tak pędził, Geralt, że nawet miecz i zbroję gdzieś zgubił. Bidaczyna, chyba nawet nie zdążył się zorientować, bo nadział się sam na wrogie włócznie. Jeśli Chaos ma komediancką twarz, to jest nią zaprawdę Trezeguet z Ajgyptu. Z kolei jeśli Pech ma oblicze, to za pewne Matta Celownika. Ten długo czekał na swą szansę od Dean’Smitha a kiedy wreszcie ją dostał to wspaniale wycelował jedną mewę w pełnym locie, stąd jego przezwisko. A potem co i rusz coś mu doskwierało. A to przez odciski, kamraci musieli go wynosić z pola walki. Innym razem sam siebie postrzelił z własnej kuszy. A raz wpadł na niego szarżujący Trez. Na szczęście ten znowu biegł bez broni. Ostatnio prawie dostał z młota bojowego Wielkiego Wesleya. Ale ten tak powoli nim wymachuje, że przebiegniesz cały Brokilon w tą i nazad, a on dalej będzie dopiero go unosił. Od paru miesięcy nikogo trafić nie może. Okazało się, że ostatni raz jak trafił dwa Kanarki, to potrzeba było zebrania czterech magów, którzy musieli mocarne eliksiry wypić i rzucić potężne nań zaklęcie by je trafił. Aaa zaraza z nim. Jednak nie on najbardziej martwi Dean’Smitha. To Konsacz. Sprowadził go by kąsał przeciwników, a on faktycznie kąsa, jeno wszystkich. Ostatnio ukąsił nawet sieciarza Toma…. Źle się dzieje, Geralt, na Villa Park. Sam Grelosz ich na prostą nie wyprowadzi – smutno skonstatował Jaskier.

– Pewnie jest jakiś sposób by jednak przetrwali, skoro tacy waleczni – odrzekł Geralt.

– Tak.. Grosza daj Dean’Smithowi, sakiewką potrząśnij….

Tę balladę wam, śpiewa skromny bard, co z AVFC.PL, wyruszył na szlak!

Wtem drzwi karczmy otwarły się z hukiem, wpuszczając do wewnątrz przejmujący styczniowy chłód i jegomościa o nie mniej przejmującym wyrazie twarzy.

– Wieści z frontu! Bitwa o Burnlejliję wygrana! Ale Wielki Wes nieżyw! Sieciarz Heaton w malignie! Wzywa się do powszechnej mobilizacji

– O zaraza – syknął Geralt.

Groszaaaa daaaaj Dean’Smithowi… – zaintonował raz jeszcze bard, tym razem na żałosną nutę i spojrzał w kierunku bogato odzianych kupców pod ajgypską flagą dyskutujących gorączkowo z zarządcą Banku Vivaldich.

Nie czytałeś? Sprawdź też:

Wiedźmin Cz. 1

Wiedźmin Cz. 2

7 razy skomentowano “Wiedźmin cz.3.

Dodaj komentarz