Wiedźmin cz.2.

Publicystyka
Czas potrzebny na przeczytanie: 3 minut(y)

Gdzieś na odległym wschodzie, w miejscowości (właściwie mieścinie, a tak naprawdę to w większej wsi) zwanej War’Saw , w spelunie pod Rozbrykaną Syrenką siedziało przy pianinie czterech rozentuzjazmowanych łotrzyków. Pogrywali sobie skoczne piosnki, racząc się co chwilę ale sprowadzonym specjalnie z Północy, bądź gorzałką, której również nie żałowali. Na przeciwległym końcu izby siedział niemniej rozentuzjazmowany Jaskier wraz z towarzyszącym mu Geraltem z Rivii.

– No i co się dzieje w Primierlidze? Spokój już czy wojna trwa? Te twoje lwy, co przylazły z Szampionszipii, rozszarpały resztę?- dopytywał Geralt.

– Wszystko tak jak przewidziałem Geralt! Lwy są dzielne, ale wojna jeszcze trwa… Bo wiesz… Bogowie im nie sprzyjają – oświadczył Jaskier, głosem pełnym przejęcia i smutku.

– To bogowie biorą udział w bitwach? – Jaskier nie był pewien, czy pytanie było wyrazem zdziwienia czy jednak sarkazmu wiedźmina.

– Oczywiście, jak możesz w to wątpić? Żołnierz strzela z łuku, a bogowie strzały noszą! Takie lokalne przysłowie. Dam Ci na ten przykład sytuację z bitwy z Orłami z Kryształowego Pałacu. Jest sama końcówka starcia, wydaje się, że Orły lada chwilę triumfują, gdy Grelosz ostatkiem sił rzuca się z samym jeno buzdyganem na trzech, szlag, czterech wrogów! Zatańczył z nimi jednocześnie rąbiąc ich ramionami bez wytchnienia, aż wszyscy padli bez ducha. I kiedy już miał dowódcę Orłów na wyciągnięcie buzdyganu i wydawało się, że wszystko zakończy się po myśli Lwów, jakaś zabłąkana strzała znienacka trafiła go w łydkę i padł. Bogowie jeno wiedzą kto wypuścił tę strzałę i przerwał atak Grelosza – narzekał Jaskier.

– Aha, czyli jak zawsze ubarwiłeś historię o jakichś przeciętniakach i teraz zrzucasz winę na bogów, że twoje przepowiednie nic nie były warte?- zapytał z przekąsem Geralt.

– Oj, Geralcie. Po drugie, poezja rządzi się swoimi prawami. Po trzecie, dotąd Fortuna stała po stronie ich przeciwników, ale za to ostatnio, w zeszłym nowiu wreszcie pokazali swoją doskonałą organizację. Dosłownie roz-szar-pa-li Kanarki. W pierwszym szeregu walczył Wesley o hebanowej cerze, którego nawet pięciu przeciwników próbowało okiełznać, a on stał niewzruszony jak skała i ciął ich dwuręcznym toporem bojowym. Kolejny cios wyprowadził sam Grelosz, który chyba wreszcie przebłagał bogów. Pod koniec bitwy jeszcze Huragan zmiótł atakiem nie tylko kilku przeciwników, ale i jednego ze swoich, a zaraz potem krajan Wesleya, Douglas ich ostatecznie dobił. Szkoda tylko, że jeden ostatni dzielny Kanarek wymknął się Tyrionowi Mingsowi i sieciarzowi Heatonowi i czmychnął w krzaki…- zakończył Jaskier.

– A po drugie, po trzecie? A po pierwsze? – zaciekawił się wiedźmin.

– A po pierwsze to zwój ci w rzyć Geralt! Naprawdę nie spodziewałem się, że się na to nabierzesz – zaśmiał się bard i obficie dolał sobie wina.

– A inne wojska w Primerlidze, co z nimi? – Geralt postanowił zmienić temat i oddryfować jak najdalej od własnej rzyci.

– Czerwona zaraza zalała całą Primerligę – podchwycił ochoczo Jaskier – Czerwoni są wszędzie, gromią wszystkich, zrzucili z tronu Błękitnych Obywateli, których zresztą ostatnio nawet wataha wilków pogryzła. Z drugiej strony Łosie, a właściwie Szerszenie, a może Łosiorszenie? Jak myślisz Geralt, jest takie cholerstwo jak łosiorszeń?

– Nie sądz… – zaczął Geralt, ale Jaskier był zbyt nakręcony aby pozwolić mu kontynuować.

– Te Łosiorszenie to już na dobicie tylko czekają, bo same już chyba utraciły resztki wiary w ugranie czegokolwiek w tym roku. Czerwone Diabły straszne są tylko z nazwy, a sąsiedzi nazywają ich chochlikami a nawet impami. Lwy w następnej pełni zmierzą się z Mewami i ptaszki ćwierkają, rozumiesz – haha, ptaszki ćwierkają, że Lwy zarżną kolejny drób – skwitował bard.

– Ty, Jaskier – Geralt skorzystał, że bard wziął przerwę na zaczerpnięcie powietrza i uraczenie się winem z Toussaint – znasz tych czterech psubratów przy pianinie? Co chwila zerkają w naszą stronę i mam już powoli ochotę któremuś przyłożyć.

– Czekaj, niech no wizję wyostrzę… – mruknął Jaskier – taaak, znam ci ja tych huncwotów… To zacna banda ochlaptusów – poeta przerwał, żeby przyjrzeć się jak omawiana przez nich gromadka zabawia się kukłą kanarka, rzucając ją pomiędzy sobą i kopiąc bez litości – lecz dziś lepiej nie wchodzić im w drogę.

“Lecz nim rozjechali się w cztery świata strony, spisali historię, którą powtarzać będą za nimi mylijony” | Źródło: archiwum bardzo własne avfc.pl

Nie czytałeś? Sprawdź też:

Wiedźmin Cz. 1

Wiedźmin Cz. 3

3 razy skomentowano “Wiedźmin cz.2.

Dodaj komentarz