Tawerna pod Lwem i Gwiazdą | Wiedźmin cz. 5

Aktualności Publicystyka
Czas potrzebny na przeczytanie: 3 minut(y)

— Zaraza,

powiedziałby Geralt. Gdyby tylko tu był – uskarżał się sam do siebie Jaskier, mijając kolejne truchła. Wiele by dał, by spotkać starego druha. Księżyc temu wyszedł z jego chaty i nigdy nie wrócił. Bard zatem – chciał, nie chciał — sam musiał wreszcie wyleźć, gdy już zeżarł i wychlał wszystko, co mu Wiedźmin był przyniósł. Od tego czasu nie spotkał żadnego człeka, ani w ogóle żadnej żywej dwunożnej istoty. Liczył na to, że wielkie areny Primerligi, jako miejsca zawsze tętniące życiem, przyciągną uchodźców i będzie mógł tam zarobić na pieśniach sławiących wielkich mężów. Niestety Most Stamforda pusty, podobnie jak Stadion Królewskiego Animuszu, a Pałac Emira to w ogóle chyba gdzieś odfrunął. Ostatnio myślał nawet, żeby nawiedzić przybytek Świętego Andrzeja, skoro był niedaleko, ale fetor fekaliów był nie do zniesienia.
Przemierzał zatem opustoszałe miasto, zaglądając co jakiś czas do karczm, w których znajdował zazwyczaj jakąś beczkę mniej lub bardziej smakowitego trunku. Tym razem wszedł do tawerny, na której szyldzie widniał złoty lew i gwiazda. W środku powitała go zaskakująca czystość i porządek, stoły były ustawione w rzędach, a ławy położone na nich.
— Zupełnie, jakby ktoś posprzątał po ostatniej libacji przed zarazą – zdumiał się Jaskier – ehh, mam nadzieję, że chociaż barek pełny – przekonywał sam siebie, kierując swe kroki do tawernianego szynkwasu.

Szczęście i tym razem dopisało bardowi, gdyż w wielkiej szafie znalazł tuzin ułożonych flaszek.
— Wygląda na to, że spędzę tutaj trochę czasu – rzekł, po czym odkorkował pierwszą butelkę i pociągnął długiego grzdyla.
— Eh, jedyne, co pozostało ostatniej nadziei ludzkości, to upicie się w samotności. Ostatnia nadzieja ludzkości, piękna nazwa na pieśń, której nie usłyszy już nikt – posmutniał, po czym wziął kolejnego grzdyla, a potem następnego, następnego, nastnego, nasnego, snego, seno. Sen go wreszcie zmógł.

— Agh, pusto tu – krzyknął pierwszy intruz.
— Ha, to może ogolimy tych frajerów? – zapytał drugi.
— Ta, czas zakończyć współpracę z frajerami. Kto to? Kim jesteś sowisynu? – zapytał trzeci, a pytanie zaakcentował solidnym kopniakiem w bok śpiącego barda.

Jaskier otworzył oczy i zobaczył niewyraźnie tuzin przyglądających mu się piratów oraz bardzo wyraźnie pióro szabli, od którego dzieliło go najwyżej kilka cali.
— Ludzie! Jam bard, mogę zaśpiewać Wam balladę, blee – odpowiedział Jaskier z mieszanką zachwytu i strachu w głosie.
— Agh, a szanty zna? – zapytał herszt grupy.
— Hej Calanthe! Blee Calanthe! Ty rysujesz wody tafle! Moje serce masz pod gaflem…- wybełkotał po pijacku bard.
— Agh, nada się. Ja, Kapitan Ostry Billy, mianuję cię naszym tawernianym trefnisiem – oświadczył pirat przytknąwszy szablę do ust Jaskra.
— Blee, wspaniale, pierw muszę do wychodka oddać Neptunowi com wydujdał – poskarżył się w odpowiedzi Jaskier.
— Jagiełka, weź go przypilnuj – rozkazał Kapitan Ostry Billy.
Jaskier i jego opiekun wyszli tylnymi drzwiami, jednak nowy trefniś nie wytrzymał do wychodka i chlusnął prosto na buty Jagiełce.
— Ty Sowisynu – zaklął Jagiełka i kopnął, a następnie wytarł zbryzganego buta o twarz leżącego barda. Po czym odwrócił się i poszedł z powrotem do knajpy.

Trochę czasu i kilka nowych kałuż zajęło Jaskrowi dojście do siebie. W międzyczasie dochodziły go głośne krzyki świadczące najwyraźniej o gorącej krwi piratów.

Gdy wreszcie wrócił do tawerny, spostrzegł, że jest tam zupełnie cicho. Niepewnie zrobił kilka kroków i ujrzał stojącego do niego tyłem Jagiełkę, który wtem obalił się na plecy. Spojrzał wówczas na podłogę i dostrzegł kolejne ciała piratów, wszystkich piratów.

— Zaraza coraz szybciej postępuje – zląkł się Jaskier, po czym powrócił wzrokiem raz jeszcze na martwego Jagiełkę i zauważył, że z jego ciała wystaje sztylet. Zdumiał się. Po czym w ciemnym kącie knajpy dostrzegł ruch, zaczął się odwracać i wtem usłyszał szelest i dźwięk metalu wbijającego się w drewno. To kolejny sztylet zerwał piórko z jego kapelusza i trafił w sochę.

— To ty jesteś ten Jaskier, co tyle o nas gada? – zapytała postać w rogu pozostająca w cieniu.
— Taaa, niedoszły trefniś tychże piratów – Jaskier. A ty to… Sam ich tak wymordowałeś? – wydukał przerażony.
— Jacy tam piraci, Szewałd dzieli od morza jakieś trzysta mil – odpowiedział tajemniczy rozmówca.

Po czym przechylił się ku świecy, dzięki czemu Jaskier zauważył, że blond pasma włosów zaczesane miał do tyłu, a jego twarz zdobi arogancki uśmiech – Primerliga wraca, a ty zaśpiewasz o nas – zakończył.

4 razy skomentowano “Tawerna pod Lwem i Gwiazdą | Wiedźmin cz. 5

Dodaj komentarz