Zaraza – mruknął Geralt, gdy po raz kolejny wypadły mu zwoje taśmy życia. Przykucnął i zaczął je zbierać do wielkiego wora, który niósł do Jaskra. Wór zarzucił na plecy i ruszył w dalszą drogę, wyklinając barda pod nosem. Przeklęty, wszędobylski Jaskier. Sam nie wiedział dlaczego mu pomaga. Z obowiązku? Z przyzwoitości? Z przyjaźni? Raczej nie, w głębi duszy chyba po prostu chciał się dowiedzieć o plotkach z Primerligi.
– Geralt, to ty? – dobiegł słabiutki głos ze środka izby, po tym jak wiedźmin energiczne uderzył pięścią w drzwi zakreślone czerwonym krzyżem.
– A kto inny by był na tyle głupi, by przynosić wór bzdur zarażonemu – odparsknął Geralt.
– Ohh jak wspaniale, czy przyniosłeś wszystko o com prosił? – zapytał słabnącym głosem bard.
– Zdaje się, że tak. – odpowiedział Geralt.
– Kopę chlebów? Wór makaronu? Baryłkę miodu pitnego? Baryłkę wina? I jeszcze jedną gorzałki? – dopytywał bardziej ożywionym głosem.
– I miłości cztery skrzynie i dobroć Twą – przedrzeźniał barda Wiedźmin.
– Nie żartuj Geralt. A tuzin zwojów linea vita? W sensie taśmę życia? – nie przestawał Jaskier.
– I papier do rzyci również. Na co ci to wszystko? Ile będziesz siedział jeszcze w tej kwarantannie? – zapytał wreszcie Geralt.
– Tego nie wie nikt. Dni, księżyce, lata, wieki. Tego nie wie nikt. – odpowiedział śpiewająco Jaskier.
– A co z Primerligą? Jak Lwom się wiedzie? – zainteresował się wiedźmin.
– Zamknęli w decydującym momencie. Czerwoni płaczą, że dwóch starć im zabrakło do ostatecznego triumfu. W ogóle okazało się, że Wodopój, którego sprowadzono zimą, zatruwał studnie i to on rozpętał tę pandemię. Na początku tylko Lwy się pozarażały i zamiast gnieść kolejnych przeciwników to dostawały baty nawet od Świętych. Szczytem było ostatnie starcie z Lisami, które były szybsze nawet od prędkonogiego Maura El-Ghaziego, silniejsze od Tyrona z dynastii Ming, a nawet chytrzejsze… chytrze… no cwańsze od Grelosza… chociaż w sumie to Lyski Chytruski, więc nic dziwnego. No wszakże okazało się, że ten cały Wodopijca to Lis w przebraniu Lwa i od początku z nimi knuł by Lwom zaszkodzić. – zmarkotniał głos Jaskra zza drzwi.
– Czyli ten cały burdel od Nilfgaardu do Redanii spowodował Daniel Wodopój? – przysiadł na ganku zaciekawiony Geralt.
– Powiadam Ci, podli niebiescy i chytre lisy, chciały początkowo ukarać Lwy za ich męstwo, a i przy okazji Czerwonym nabruździć w ich niechybnym triumfie. Nie wiedzieli wszakże, że ich klątwa aż tak zaraźliwa będzie, że cały świat ucierpi. Pierwszą ofiarą był Grelosz, który w Wielkim Finale Bitwy o Karabao cierpiał, bo mu zaraza łydki skurczyła. Potem Peppareina przestał rozróżniać swoich od wrogich, podobnie jak Konsacz, który naszych kąsał. A Trezeguet nadziewał się na harpuny, buzdygany, lance i halabardy przeciwników… chociaż w jego przypadku to i przed zarazą już był jeźdźcem bez głowy. Dean Smith wszystkiego próbował, by przywrócić ład w drużynie, siedział po nocach nad zwojami magicznymi. I kiedy pewnego razu wyszedł za potrzebą, zobaczył Wodopoja, który upuszczał krew nietoperzy, łuskowców i kikimor do studni. Deano przepędził go na cztery wiatry. Nikt nie wie gdzie teraz jest Wodopój, być może jego własna zaraza go toczy. – skończył przydługą opowieść Jaskier.
– A ty Jaskier, jak ty się zaraziłeś? – zapytał znienacka Geralt.
– Ja? Nooo yyyy… Tak na prawdę, to ja się nie zaraziłem, alem trochę jakby winny kilka monet pewnym burżujom, więc wymalowałem drzwi czerwoną farbą i mam spokój. Nikt się nie zbliża. A ty jesteś moim prawdziwym przyjacielem Geralt, że mi to wszystko przyniosłeś mimo to. – tłumaczył się Jaskier.
– Zaraza z tobą – skwitował wiedźmin, który choć miał immunitet na choroby zakaźne, to po prostu nie lubił robić zakupów.
Zaraza… Jak zawsze znakomicie. Pogonilismy Drinkwatera na dobre?
Osobiście żywię nadzieję, że tak 😀
Owszem, ani on nam potrzebny, ani my jemu. Oby tylko SJMG wrócił w pełni sił.