Pięć lat temu

Publicystyka
Czas potrzebny na przeczytanie: 2 minut(y)

5 lat temu, Pafos, Cypr

Początek sezonu w wykonaniu Villi nie zachwycał. Po pierwszym zwycięstwie z Bournemouth the Villans nie grali najgorzej, ale zdobyli zaledwie punkt w kolejnych spotkaniach. Niemniej właściciel wreszcie sypnął groszem i pozyskaliśmy perspektywicznych zawodników pokroju Adamy Traore, Idryssy Gueye, Jordana Amaviego i Veretout. W meczu z Leiceter liczyłem zatem na niespodziankę.

Podobnie jak dzisiaj brałem wówczas udział w wykopaliskach archeologicznych w Pafos na Cyprze, gdzie postanowiłem udać się w niedzielne popołudnie do jednego z brytyjskich pubów, których są tu setki. Naturalnie w bordowo-błękitnym trykocie zasiadłem przy stoliku i zamówiłem lokalne piwko. Paskudne, ale sycące, jak powiedziałby młody Simba po pierwszym gastronomicznym kontakcie z robalami. W pubie oprócz mnie wszyscy raczej wspierali Villę, wspominano czasy Martina O’Neilla i liczono, że transfery odpalą i Lwy zagryzą Lisy. Tym bardziej że Leicester kilka miesięcy wcześniej cudem się utrzymało, a sezon rozpoczęło już z nowym trenerem po znanej aferze.

Początek wyglądał wyśmienicie. Pierwszą bramkę dla Aston Villi strzelił Jack Grealish zza pola karnego. W 63 minucie o swojej szybkości przypomniał Gabriel Agbonlahor, przebiegając na sprincie ¾ boiska, a następnie idealnie podając do wbiegającego Carlesa Gila, który uderzył w samo okienko. Rozbiliśmy Lisy. Miny Vardiego i Schmeichela zdawały się manifestować zwątpienie i właściwie pogodzili się z pierwszą porażką w sezonie.

Niestety nasza obrona w składzie Amavi-Richards-Lescott-Bacuna zaczęła prowadzić autosabotaż. Nieudolny Lescott stracił piłkę we własnym polu karnym i po chwili De Leat strzelił z główki na 2:1. W pubie zrobiło się dziwnie, radosne śmiechy zastąpiły nerwowe chrząknięcia, napięcie można było mierzyć w kilowoltach. W 82 minucie swój polot pokazał Mahrez, który przedryblował całe boisko i zagrał na skrzydło, skąd piłka poszła do pędzącego na wślizgu Vardiego. 2:2. Wszystko stało się jasne. Trzecia bramka dla Lisów wisiała w powietrzu. Nikt natomiast się nie spodziewał, że Nathan Dyer mierzący 163 cm przeskoczy Alana Huttona i Micah Richardsa, i strzeli nam bramkę z główki. Takie rzeczy się nie zdarzają. Czy dałoby się stracić bardziej idiotyczną bramkę? Nie wiem. Wiem natomiast, że ta wygrana była punktem zwrotnym i mitem założycielskim drużyny Ranierego. Zdemolowała ligę i zdobyła mistrzostwo Anglii. Dla nas również był to punkt zwrotny, po którym szybowaliśmy do The Championship, gdzie spędziliśmy następne trzy sezony. Rozpoczęła się era mroku.

Przedwczoraj, Pafos, Cypr

Z powodu pandemii, z setek pubów, w których można obejrzeć sport, zostało zaledwie kilkanaście. A w nich pustki. Zatem siedzę w izolacji. Zamówiłem lokalne piwko, które okazało się całkiem zdatne do picia, więc polecam – Yorkshire Rose (English Bitter). Czyli jednak coś się zmieniło przez te pięć lat. Faworytem spotkania były oczywiście Lisy, lecz Lwy też nieźle weszły w sezon, więc wszystko się może zdarzyć.

Mecz polegał przede wszystkim na walce i kopaniu się po kostkach. Nie drżałem jednak tym razem o obronę, gdyż Cesarz z dynastii Mings i Konsacz wyglądali na wyjątkowo pewnych siebie. Do tego Mateusze Szmal i Celownik również wywiązywali się ze swoich zadań. Czyżby remis 0:0? Gdy już uznałem, że taki wynik mnie satysfakcjonuje, Ross Barkley w swoim stylu zapakował bramkę zza pola karnego. Ponownie pokazano twarz zrezygnowanego Schmeichela, jednak tym razem Lisy już się nie podniosły.

Oczywiście daleki jestem od wieszczenia Villi mistrzostwa Anglii. Z drugiej strony do haniebnej granicy siedemnastu punktów brakuje nam zaledwie pięciu, a zagraliśmy dopiero cztery spotkania. Poza tym widać w naszych chłopakach to, co wówczas biło od piłkarzy Leicester – pewność siebie.    

4 razy skomentowano “Pięć lat temu

Dodaj komentarz